czwartek, 2 czerwca 2011

Dzień świstaka

Ostatnio czuję się jak główny bohater tego filmu. Co dzień to samo: Daj jeść! Zimno mi! Mam pełno! Znowu chcę jeść! A gdzie schowałaś mi, mojego smoka?! Ja chcę kupę, ale nie mogę!! Ooo, już mogę! Mam pełno!!! I Ja chcę jeść!!!

Rutyna pomaga mi odpocząć, ale i męczy.
Paradoks?

Ale tak ogólnie to jest fajnie.
Małż pomaga, zajmuje się chłopakami (nawet zdarza się, że nie muszę wstawać rano) odbiera z placówek oświatowych. Nie czepia się, że chałupa nie ogarnięta od wyjazdu teściowej... jeszcze trochę i sam może zacznie sprzątać? ;-P

Mała jest rozkoszna, robi słodkie minki, ma duże granatowe oczy, czarne długie włosy. Zakochana jestem w niej bez pamięci. Chłopaki zresztą też, sami z siebie przychodzą by ją zabawić, pogłaskać, lubią pomagać przy niej.
Dogadałyśmy się całkiem szybko, ale nadal się siebie uczymy. Trochę zrobiłam jej sajgon, w ostatni weekend - starszy miał przedstawienie, a średni urodziny gościowe. Mała jeździła z nami cały dzień, ale potem musiała odreagować. Nie chciała się odkleić przez 2 godziny, potem cały czas na rękach, a w nocy pobudki. Po trzech dniach już jest spokojna.
Zapominam łatwo, że to tylko noworodek i ma mniejszą wytrzymałość niż starszaki.
Uczymy się siebie nawzajem.

Brak komentarzy: